Po moim podniebieniu rozlewa się słodka, szklista mgła. Przykleja się do zębów, lakieruje język, policzki robią się śliskie, jak po czarnych, goździkowych papierosach, o czym przecież, nie mogłam wiedzieć jako dziecko. Wtedy gdy znalazłam landrynkę na chodniku, niebieską jak oczy syjamskiego kota, wyssaną niemal do cna, i podniosłam ją, myśląc, że ta błyskotka to oczko, które wypadło komuś z pierścionka. Oczko okazało się klejące, oblepiło mi palce swoją słodyczą i rzuciłam nim w piach z obrzydzeniem, kiedy poznałam prawdziwą naturę mojego znaleziska. Potem to samo z resztą, robiłam z pierwszymi miłościami, równie tanimi i klejącymi od śliny pierwszych pocałunków i mdłego zapachu cukrowych perfum. Wtedy też używałam tej czerwonej szminki, nazywała się "Cherry Candy" i miała pozostawiać na ustach nienachalną barwę, niby niewinną, jakby to cukierek zabarwił lekko usta i pozostawił na nich resztkę smaku i syntetycznego barwnika. A jednak było w tym coś kojącego, jak pamięć o prążkowanych paznokciach mojej babci, które zawsze kojarzyły mi się z landrynkami, pomalowane na różowy lub perłowy kolor, mała biżuteria, starych, babcinych dłoni. Potem kupowałam tę bransoletkę, właśnie jak z cukierków - paznokci mojej babci, szepnęłam przejęta do przyjaciółki, Zuzku spójrz, jak landrynki, niewyssane do końca. Stara straganiara podchwyciła pomysł "pani kupi, jak landrynki, piękna przedwojenna bransoleta". I kupiłam. Słowo "przedwojenna" nie daje mi spokoju, może to faktycznie jak nosić na sobie biżuterię z paznokci? Zawsze gdy nakładam ją na rękę, czuję jakby to była ręka poprzedniej właścicielki. Kim byłaś i jak straciłaś bransoletę? A może to był tani chwyt marketingowy i biżuteria jest made in China? Chowam ją do kieszeni i idę nocą przez miasto i znowu wszystko jest cukierkowe. Bo idę sama, milczącym chodnikiem, zdeptanym przez dzień setkami stóp, a teraz tylko moje, owadzie, małe nóżki. Otula nas powietrze, fioletowe od poświaty neonów, w tamtym mieście nie ma już czarnych nocy, i znów widzę je, landrynki, żółtawe, cytrynowe, oprawione w metalowe ramki, faktycznie jak oczka w pierścionkach, ale to tylko lampy latarń, które rzucają swoje światło na moje wypłowiałe włosy. Idę i jest mi dobrze i słodko. To wszystko wielkie oszustwo, wiem, zaraz znów będzie normalnie, zwyczajnie, codziennie. Ale jeszcze idę i śliskie myśli powlekają ściany mojej głowy, różową poświatą, słodkim filtrem, kalorycznych, bezwartościowych myśli.
środa, 17 lipca 2013
sobota, 11 maja 2013
Lotek
Pan Bóg był bardzo zmęczony tego dnia. Musiał zrobić zakupy i napisać petycję do Sił Kosmosu by lepiej zarządzały Arktyką. Przypływy i odpływy niby też są proste, jasna sprawa, całkiem jak oddychanie ale ktoś tego kurwa musi dopilnować. Bezdech, te sprawy. I jeszcze list polecający dla swojego syna, Jezusa, bo po ostatniej porażce, którą ludzie, niech ich jasny szlag trafi, nadal świętują, zamknęła mu drzwi do dalszej kariery. Że też Budda nie był moim synem, że też nie wpadliśmy na ten szwindel z reinkarnacją, złościł się. Sprawy wyglądały na ostatecznie zamknięte. Był krzyż, była śmierć, nawet ten numer ze zmartwychwstaniem nie bardzo pomógł. Niby trochę ale nie do końca. I teraz jeszcze to.
- Gdzie byłeś tego dnia, kiedy Miszka szedł do kiosku?
Pan Bóg podrapał się po brodzie. Kurwa mać, pomyślał, co ja teraz zrobię? No bo faktycznie, można się pomylić, można być zalatanym, deadline'y, maile, te klimaty. Ale Kosmos bardzo nie lubi kiedy coś idzie niezgodnie z systemem i teraz pociągnie Boga do odpowiedzialności. A było to tak...
Miszka miał depresję. Rzuciła go dziewczyna, po sześciu latach razem. Niby niewiele ale mieszkali razem a ona wgrywała mu filmy w stylu "stary, choćby nie wiem co, już zawsze będziemy razem. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Tak bardzo cię kocham." i tak dalej w ten deseń. Cały czas truła o tym, jak niesamowite ma szczęście, że go spotkała na swojej drodze, jakie to było piękne i niespotykane i nikt, naprawdę nikt, tak jak oni dwoje... a potem, któregoś dnia, obudziła się i stwierdziła, że to nie ma sensu. Nie powiedziała za bardzo co, dlaczego, tylko po prostu, że już tego nie czuje. Że jak ją Miszka dotyka, to ona absolutnie nic nie ma, żadnych motylków, że patrzy na niego no i nic... po prostu nic. I żeby się nie gniewał, mogą być przyjaciółmi. Wiadomo, takim tekstem można wykastrować faceta w trzy sekundy ale kochał ją tak, że wziął to za dobrą monetę. Wszystko było całkiem ok, dopóki trzy miesiące po fakcie nie zaszła w ciążę z jakimś Pawłem i przyjęłą jego oświadczyny. To była ta kropla, która naprawdę przelała czarę goryczy. Miszka założył wtedy swoje podniszczone trampki i poszedł wyrzucić śmieci. A na śmietniku pyszniła się książka, której tytuł krzyczał "Sekret". Kierowany intuicją chwycił ją i pomyślał, że kiedyś przeczyta. Tydzień leżał w łóżku, nic nie jadł, chciał płakać ale nie mógł. Oczy miał suche jak po ostrym paleniu i wgapiał się tylko w sufit, zastanawiając się, czemu życie jest takie kurwa. No czemu? A potem jakoś przypadkiem chwycił tę książkę. Chyba to było jak szedł do kibla, a chodził często bo ciągle chciało mu się rzygać z tej nieszczęśliwej miłości.
- I co było dalej? - grzmiał kosmos.
- No i strasznie się wkręcił w tę fazę na pozytywne myślenie. Że co nie pomyślisz to ci się pomnaża, że przyciągasz myślami to czego tak bardzo chcesz. Że wszechświat zapewni ci wszystko czego potrzebujesz i...
- I tak działamy, stary! Znasz zasady! Tak jest! Pisałeś o tym sam w Biblii. Tysiące naszych posłańców, naukowców, duchowych, głoszą tę prawdę. I co? I co się stało?
Pan Bóg podrapał się po brodzie. Kurwa mać, pomyślał, co ja teraz zrobię? No bo faktycznie, można się pomylić, można być zalatanym, deadline'y, maile, te klimaty. Ale Kosmos bardzo nie lubi kiedy coś idzie niezgodnie z systemem i teraz pociągnie Boga do odpowiedzialności. A było to tak...
Miszka miał depresję. Rzuciła go dziewczyna, po sześciu latach razem. Niby niewiele ale mieszkali razem a ona wgrywała mu filmy w stylu "stary, choćby nie wiem co, już zawsze będziemy razem. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Tak bardzo cię kocham." i tak dalej w ten deseń. Cały czas truła o tym, jak niesamowite ma szczęście, że go spotkała na swojej drodze, jakie to było piękne i niespotykane i nikt, naprawdę nikt, tak jak oni dwoje... a potem, któregoś dnia, obudziła się i stwierdziła, że to nie ma sensu. Nie powiedziała za bardzo co, dlaczego, tylko po prostu, że już tego nie czuje. Że jak ją Miszka dotyka, to ona absolutnie nic nie ma, żadnych motylków, że patrzy na niego no i nic... po prostu nic. I żeby się nie gniewał, mogą być przyjaciółmi. Wiadomo, takim tekstem można wykastrować faceta w trzy sekundy ale kochał ją tak, że wziął to za dobrą monetę. Wszystko było całkiem ok, dopóki trzy miesiące po fakcie nie zaszła w ciążę z jakimś Pawłem i przyjęłą jego oświadczyny. To była ta kropla, która naprawdę przelała czarę goryczy. Miszka założył wtedy swoje podniszczone trampki i poszedł wyrzucić śmieci. A na śmietniku pyszniła się książka, której tytuł krzyczał "Sekret". Kierowany intuicją chwycił ją i pomyślał, że kiedyś przeczyta. Tydzień leżał w łóżku, nic nie jadł, chciał płakać ale nie mógł. Oczy miał suche jak po ostrym paleniu i wgapiał się tylko w sufit, zastanawiając się, czemu życie jest takie kurwa. No czemu? A potem jakoś przypadkiem chwycił tę książkę. Chyba to było jak szedł do kibla, a chodził często bo ciągle chciało mu się rzygać z tej nieszczęśliwej miłości.
- I co było dalej? - grzmiał kosmos.
- No i strasznie się wkręcił w tę fazę na pozytywne myślenie. Że co nie pomyślisz to ci się pomnaża, że przyciągasz myślami to czego tak bardzo chcesz. Że wszechświat zapewni ci wszystko czego potrzebujesz i...
- I tak działamy, stary! Znasz zasady! Tak jest! Pisałeś o tym sam w Biblii. Tysiące naszych posłańców, naukowców, duchowych, głoszą tę prawdę. I co? I co się stało?
- I poszedł po papierosy. Wkurzony na cały
świat, dalej poturbowany i posiniaczony ale już nie chory z nienawiści.
Poszedł, chociaż tyle lat nie palił. Dla niej, bo go prosiła. A teraz
miał to w dupie. I zaszedł do kolektury i było do wygrania siedem dużych
baniek...
- No właśnie. No właśnie! I co sobie Miszka myślał?
- Pomyślał sobie - powiedział zafrasowany Bóg - że skoro nie palił a pali, że skoro tu jest, to pewnie boskie prawo przyciągania przysłało go tam, żeby te siedem dużych baniek zgarnął. Pomyślał sobie, niech się dzieje wola boska, to całe pozytywne myślenie musi działać. Pomyślał też coś w stylu "Żyję w zdrowiu a kosmos wie co dla mnie najlepsze i daje mi to. Jestem bogatym i szczęśliwym człowiekiem".
- Tak - przyznał Kosmos. Właśnie tak było. I co wtedy Boże zrobiłeś?
Bóg nerwowo przełyka ślinę. Zaraz zbliża się rozmowa oceniająca a on tak się walnął. Niedopatrzenie, zwykła pomyłka, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Rachunek prawdopodobieństwa, że wygrasz lub przegrasz... Kosmos patrzył zagniewany na oblicze Boga, i Bóg wiedział już, że będzie źle. Nie przedłużając w końcu wydukał...
No i wtedy pomyliłem Miszkę z Frankiem. Miał wygrać 7 baniek ale mi się pomyliło, wiesz, z tym rachunkiem prawdopodobieństwa i w ogóle, miałem jakiś problem z ta kolumną w Excelu, trochę się zwiesiłem i...
- No właśnie. No właśnie! I co sobie Miszka myślał?
- Pomyślał sobie - powiedział zafrasowany Bóg - że skoro nie palił a pali, że skoro tu jest, to pewnie boskie prawo przyciągania przysłało go tam, żeby te siedem dużych baniek zgarnął. Pomyślał sobie, niech się dzieje wola boska, to całe pozytywne myślenie musi działać. Pomyślał też coś w stylu "Żyję w zdrowiu a kosmos wie co dla mnie najlepsze i daje mi to. Jestem bogatym i szczęśliwym człowiekiem".
- Tak - przyznał Kosmos. Właśnie tak było. I co wtedy Boże zrobiłeś?
Bóg nerwowo przełyka ślinę. Zaraz zbliża się rozmowa oceniająca a on tak się walnął. Niedopatrzenie, zwykła pomyłka, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Rachunek prawdopodobieństwa, że wygrasz lub przegrasz... Kosmos patrzył zagniewany na oblicze Boga, i Bóg wiedział już, że będzie źle. Nie przedłużając w końcu wydukał...
No i wtedy pomyliłem Miszkę z Frankiem. Miał wygrać 7 baniek ale mi się pomyliło, wiesz, z tym rachunkiem prawdopodobieństwa i w ogóle, miałem jakiś problem z ta kolumną w Excelu, trochę się zwiesiłem i...
Miszka czekał na
losowanie cały wieczór, nerwowo pogryzając czipsy i wypalając jednego za
drugim. Nie wygrał. Za to następnego dnia zadzwonił telefon. To lekarz,
u którego był ostatnio zadzwonił z informacją, że to nie było takie tam
przeziębienie, tylko dostał raka płuc. Niesamowite - powiedział przez
telefon - naprawdę nieprawdopodobne! Był Pan przecież zdrów jak ryba i
ten miesiąc palenia, nie mógł na to wpłynąć. Już prędzej wygrałby Pan w
totka!
Subskrybuj:
Posty (Atom)